popołudnie w M&S w typowo angielskim stylu przy oknie i mufinie z kawą i gazetą
siedzę i obserwuję jak ludzie biegną ftei we w te. przyszła już zima i ich gołe w baletkach stopy czerwienieją od chłodu. w środku jest ciepło i przyjemnie. lekki podmuch wiatru od otwieranych co każde pięć minut drzwi, przynosi nieprzyjemne przypomnienie o nieuchronnej konieczności zakończenia słodkiej biesiady.
a co w środku. same przemyślenia i weryfikacje. ciągle stawiam i buduję nowe konstrukcje. później niektóre nieuchronnie burzę. ja albo same one się burzą. niekiedy jest w środku, kiedy się burzą. i wtedy długo dochodzę do siebie. nastawiam kości. rehabilituje wspomnienia. a niekiedy stoję tuż obok i patrzę jak upadają. i nic nie robię. nie pomagam. nie przeszkadzam. patrzę. jak kończy się coś, w czym nie widzę już przyszłości. to uczucie zniszczenia jest oczyszczające. odcina mnie o sztucznego świata podrażniającego moje oczy i skórę. od dawna cierpię na nienazwaną jeszcze alergię skóry. pojawia się za każdym razem, kiedy budowle nie wychodzą z zarysów architekta lub też na samym początku nie wytrzymują żelazne wsporniki nerwów.
konstrukcja upada.
a ja delektuję się ciepłym jagodowym wypełnieniem słodkiem mufinki.
nie.bardzo mnie to obchodzi.
nie.bardziej niż biała pianka mlecznego cappucciono na mojej brodzie. wycieram.
śladu nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz